Forum Forum dla oceniających i nie tylko. Strona Główna Forum dla oceniających i nie tylko.
Dla wszystkich bloggerów!
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Tz. Toi Toi...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum dla oceniających i nie tylko. Strona Główna -> Pastwisko Główne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sue Cube
Żyleta



Dołączył: 06 Sie 2006
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Betelgeuse 6

PostWysłany: Nie 19:20, 29 Paź 2006    Temat postu: Tz. Toi Toi...

Wiatr rozwiał gęste, czarne włosy dziewczyny, biegnącej po trawie w Central Parku.

- Nie dogonisz mnie, Rick! Nie dogo… - w tej chwili dziewczyna pośliznęła się i zaliczyła wywrotkę stulecia.

- Mam cię! Przeliczyłaś się, May… - ciemnowłosy chłopak podniósł ją z trawy i lekko pocałował. Tą jakże romantyczną chwile przerwał dziwny bulgot.

- Wybacz, ale musze… wyskoczyć do… toalety, czy coś w tym stylu. – zaczęła nieporadnie dziewczyna. Rick popatrzył na nią krzywo.

- Okay. Tam jest toi toi. – chłopak wskazał na stojącą koło krzaczka publiką toaletę. Potem dodał ironicznie:

-Wytrzymasz te 150 metrów? May popatrzyła na niego jak na wariata i zamaszystym krokiem ruszyła w stronę toi toi’a.

- Tylko się nie utop! – krzyknął Rick, nie zważając na ukradkowe uśmieszki przechodzących obok ludzi.

- Głupek! Co ja w nim widzę? – warknęła May i, nie znajdując odpowiedzi na swoje pytanie, po prostu wzruszyła ramionami.

Toi toi, do którego weszła, były duży, niebiesko-biały i wyglądał tak, jak zwykle wyglądają toi toi’e. Nie było w nim nic niezwykłego, oprócz lekkiego szumu, jaki wydawał, ale tego May w ogóle nie zauważyła.

Nagle ujrzała coś wyjątkowo nie toitoi’owego. W desce klozetowej, tam, gdzie zwykle znajdują się produkty dolnej partii układu trawienia człowieka, zobaczyła jakby burze zamkniętą w butelce, tyle, że nigdzie nie było widać butelki.

- O, kurcze! Co to do licha jest? – zapytała, a wtedy, jakby w odpowiedzi, świat zakołysał jej się przed oczami. Poczuła, że uderza tyłkiem w ziemię.

W tym czasie Rick czekał na nią przed toi toi’em. Zerkał od czasu do czasu na zegarek (z wizerunkiem cienia gołej baby; prezent od Playboy'a).

- Utopiłaś się tam? – krzyknął po piętnastu minutach czekania.

Po trzydziestu zaczął wściekle walić w drzwi. Zebrała się przy nim spora grupka gapiów, ale on, nie zważając na chichoty nadal wydzierał się na cały Central Park.

- May, jeśli nie wyjdzie w ciągu dziesięciu sekund…

- Ale ten toi toi jest otwarty! – powiedziała jedna z obserwujących go kobiet. Zepsuła w ten sposób całe przedstawienie i tłumek rozszedł się pomrukując z niezadowolenia.

Rick, nie patrząc na tych ludzi, wlazł do toi toi’a by sprawdzić, co robi tam May. Toaleta świeciła pustka. Nie było w niej ani śladu obecności May Armstrong. W związku z tym, Rick zaczął się zastanawiać, którędy dziewczyna mogła wyjść.

Wtedy zauważył, że coś jest nie tak. Chodziło chyba o to, że toi toi’e zwykle nie szumią. A ten szumiał. Podszedł do deski klozetowej i, podobnie jak May zobaczył burze w kiblu.

Chwilę później usłyszał: - Auć! Złaź ze mnie, wariacie!



May nie mogła powstrzymać śmiechu, kiedy zobaczyła, że jej chłopak siedzi na karku facetowi, który właśnie próbował pomóc jej wstać. Wyjątkowo dziwnie to wyglądało: dwudziestokilkuletni dryblas siedział „na barana” wysokiemu, blodwłosemu mężczyźnie.

Najlepsze w tym wszystkim były ich – wyjątkowo głupie – miny.

- Co tu się dzieję?! – wrzasnął Rick, kiedy już odzyskał kontakt z podłożem.

- Nic. Ja jestem Zaphod, a to jest moja kotka. Jasne?

- Co on mówi? W jakim to języku? – spytał się Rick swojej dziewczyny.

May dotknęła jego szyi.

- Translator. Jeśli będziesz chciał, to zrozumiesz…

- Gdzie jesteśmy?

-W hali przylotów i odlotów wycieczek czasowych. Wygraliście darmowy rejs po czasoprzestrzeni! - zaśmiał się Zaphod.

- Eeee… - z ust Ricka wydobył się nieartykułowany odgłos.

- Prawda, że fantastycznie, Ziemianie? – Zaphod wyszczerzył równe, białe zęby. Teraz May zauważyła, że co jak co, ale on na pewno nie pochodzi z Ziemi. Wyglądał jak człowiek, lecz ubrany był w niezwykle krzykliwy purpurowy płaszcz i złotą koszulę. Ponadto, było w nim coś obcego, chociaż wydawał się sympatyczny.

- My jesteśmy z Vanam – powiedziała kotka. – Nazywam się Namidia.

May jakoś nie zdziwiło, że kocica umie mówić. Również nie zdziwiło jej to, że miała skrzydła.

Natomiast Ricka jak najbardziej.

- Aaaaa…

- Idiota. – mruknął Zaphod. – I po co było… - wtedy Namidia nadepnęła mu na nogę.

- Auuć! Nie tak ostro!

- Masz… się… zamknąć! – mruknęła kotka. – Nie musisz się ze wszystkiego spowiadać tym… Ziemiakom!

- Raczej ładnej geniusze i głupiemu przystojniakowi.

Sruuu!

- Za co? – teraz Zaphod rozcierał sobie nie tylko kark, ale i policzek.

Połowa lotniska zaczęła się na niego gapić. Druga połowa gapiła się już przedtem.

Nagle ktoś krzyknął:

- To ten był wczoraj w wiadomościach na TV Galaxy! Dzwońcie po policję!

Wszyscy wyjęli komórki i zaczęli entuzjastycznie wstukiwać numer.

- O jasna dżuma! – zaklął Zaphod pod nosem.

- To przez ciebie! Za bardzo rzucasz się w oczy! – warknęła Namidia. – A teraz zwiewamy, tleniony!

„Tleniony” odpiął od paska małe urządzenie podobne do pagera i nacisnął kilka guzików. Tuż koło Ricka otworzył się portal, taki sam jak w toi toi’u.

- Wskakujemy, zanim gliny nas zwiną!

- Ja nigdzie nie idę! Chce wracać do domuuuu – krzyknął chłopak.

- Nic z tego, to bilet w jedną stronę. – z tymi słowami Zaphod wepchnął Ricka Morgana do tunelu czasoprzestrzennego.

- Na trzy? – spytała Namidia.

- Na trzy.

- Może być na trzy – dodała May.

W tej chwili do hali wpadł oddział umundurowanych funkcjonariuszy.

- TRZY! – wrzasnął Zaphod.

May, chcąc nie chcąc, zamknęła oczy i skoczyła.

***

Jest 23 października 1963 r. W Dallas w stanie Teksas właśnie dochodzi dziesiąta rano. Ten ranek nie różniłby się od wszystkich innych w historii tego amerykańskiego miasta, gdyby nie trzy następujące fakty:

Za pół godziny, w północnej części Dallas, w dzielnicy przemysłowej, pojawi się znikąd czarny kot-nietoperz, w towarzystwie dość niekumatego blonwłosego kosmity ora dwóch przymulonych Ziemianinów z pierwszych lat XXI wieku.

W tym samym czasie, w południowej części miasta ze strumienia czasowego wypłynie trzyosobowa brygada Policji, celem ujęcia interplanetarnego złodzieja oraz jego wspólników.

Trzecim niecodziennym wydarzeniem była wizyta prezydenta J. F. Kennedy’ego.

Ze względu na ten ostatni fakt, dwa poprzednie – o ileż ważniejsze – praktycznie nie zostały zauważone.



- Fajna wieś! – powiedział Zaphod Casanova, rozglądając się dookoła, w poszukiwaniu ładnych panienek.

- To jest miasto! – warknął Rick, patrząc na Vanamczyka spode łba. Spędził w jego towarzystwie niecałą godzinę, a już wiedział, że gdyby nie ustawa o Prawach Człowieka, powybijałby mu wszystkie piękne, równe, białe ząbki.

Co prawda nie wiedział, czy ONZ objęło ochroną także przybyszów z innych planet, ale nie warto ryzykować.

- Jakoś niebo strasznie puste… - powiedziała Namidia.

- A czegoś się spodziewała? Floty statków kosmicznych?

- No! – odpowiedzieli chórem Zaphod i Namidia.

Rick podszedł do słupa i walnął w niego głową.

- Biedny słup… - wymruczała May. Zdziwiło ją to, że nikt się na nich nie patrzył, mimo, że nieźle rzucali się w oczy.

– Co robimy?

- Chodzimy. Zwiedzamy. Jak chcesz, to mogę nawet dać ci buzi… - odpowiedział Z.

- Kosmita, a zbol…

W tej chwili Rick zaczął przeraźliwie wrzeszczeć.

- Aaaa! Toi toi’e! – schował się za swoją dziewczyną. – Ratuj!

- Co to są toi toi’e? – Zaphod miał minę, jakby spodziewał się kilkumetrowego, ociekającego śliną i jadem potwora.

- Publiczne toalety. Nie ma się czego bać. Chyba… - May wzruszyła ramionami. – Uspokój się, kretynie!

- Toalety? A, takie jak ta, w której zamontowałem… - w tej chwili Zaphod przerwał.

- Co zamontowałeś? – May zaczęła nabierać podejrzeń.

- Nic, nic…

- Nic, tylko zamontowałeś w toi toi’u tunel czasowy? – May usłyszała wystarczająco dużo, aby domyśleć się prawdy. – Ściga cię policja i chcesz nas wrobić w jakieś gówno.

- Byłoby miło, gdybyś miała trochę mniejsze IQ. – mruknął mocno zmieszany Zaphod. – I wcale nie zrobiłem nic złego. Po prostu… pożyczyłem pewne techniczne cudeńko i z jakiegoś powodu gliny się wściekły.

- Co zrobiłeś? – Rick zaczął podchodzić do Zapoda z twarzą wykrzywioną furią. – Co zrobiłeś, tleniony idioto?

Kosmita przeczesał dłonią blond włosy.

- No co ty, nie wkurzaj się!

- Nie wkurzaj się? Mam się nie wkurzać? PRZECIEŻ JA SIĘ NIE WKURZAM!!! – wrzasnął Rick na całą ulicę. Na szczęście, w okolicy nie było widać żywej duszy. May zaczęła się zastanawiać, dlaczego jest tak pusto.

Namidia spokojnie obserwowała, jak Rick wygraża jej koledze. Wiedziała, że są to groźby bez pokrycia.

- Casanova! Łapy na kark i ani drgnij. – nagle znikąd pojawiło się troje policjantów, z blondwłosą kobietą na czele.

Na pewno nie była człowiekiem: ludzie nie mają tak olbrzymich tęczówek i spiczastych uszu. Ponadto, nie chodzą w mundurach Galaktycznej policji i nie używają miotaczy laserowych.

Namidia pomyślała, że nieznajoma wygląda na silną i w ewentualnym pościgu z łatwością dogoniłaby Zapoda, który nie mógł się poszczycić zbyt dobrą formą fizyczną.

May pomyślała, że policjantka przypomina skrzyżowanie elfa z terminatorem.

Rick pomyślał, ze jest ładna.

Zaphod nic nie pomyślał, tylko chwycił May za rękę i pobiegł z nią do pierwszego otwartego budynku. Zaraz za nimi pobiegła kotka. Natomiast Rick stał nadal na ulicy z miną: „Oni nie są ze mną!”.

Zaphod, May i Namidia zatrzymali się dopiero na dachu trzypiętrowego budynku.

- I nie ma gdzie uciekać. – stwierdziła niepotrzebnie May. – Nie możesz nas nigdzie przenieść?

- Nic z tego, nie ma tuneli. Może za dwie minuty… Jestem za młody, żeby umierać! – wykrzyknął dramatycznie Zaphod.

- Poddaj się, mały. Nie masz szans. – policjantka spokojnie stała na dachu, tym razem bez swoich kolegów.

Zaphod wpadł na pomysł. Głupi, szalony, ryzykowny i nic nie warty, ale pomysł.

Złapał May w pasie, przystawił jej pistolet ręczny do głowy i krzyknął: - Ani kroku dalej, bo zastrzelę Ziemiankę!

Policjantka uśmiechnęła się.

- Nie zrobisz tego. – powoli zbliżała się do Zaphoda, ani na chwile nie spuszczając swoich oczy z jego niebieskich tęczówek.

Vanamczyk uznał, że ma rację. Odepchnął May, która z głośnym przekleństwem upadła na beton i wycelował pistolet w policjantkę.

- Ale to zrobię! – krzyknął histerycznie.

- Wątpię. – odpowiedziała.

Wtedy Zaphod poczuł, że miękną mu kolana. Nie był już w stanie wykonać najmniejszego ruchu, po prostu stał i gapił się na zbijającą się do niego dziewczynę.

- Jak się nazywasz? – spytał, czując, ze to pytanie jest ważne, chociaż nie wiedział dlaczego.

- Caetriin Voucavich. Komisarz Caetriin Voucavich. – odpowiedziała kosmitka. Chwyciła lufę trzymanego przez Zaphoda pistoletu i łagodnie wyjęła mu go z ręki.

- Tchórz! – warnęła.

Wtedy rzuciła się na nią May. Wywiązała się krótka szarpanina.

Nagle rozległy się cztery strzały, a chwile później krzyki. A ulicy, sąsiadującej z budynkiem, na którym stali, wybuchł niesamowity popłoch. May przypomniała sobie gdzie jest i jaka jest dziś data.

- O boże! My… my właśnie zastrzeliłyśmy prezydenta Kennedy’ego! – wyszeptała przerażona.

- Ja zastrzeliłam. – stwierdziła smutno Caetriin. Wyjęła czasolokator i nacisnęła kilka guzików. Natychmiast pojawił się tunel czasowy. - Idziemy.

- Chcesz uciekać? – zdziwił się Zaphod.

- A mam wyjście? Jeśli ten… jak mu tam… był prezydentem, to zaraz wpadnie tu kordon służb specjalnych, czy coś w tym stylu.

Wtedy pojawił się Rick.

- Hej, wiecie, że właśnie jakiś idiota zastrzelił Kennedy’ego? Kurcze, zapomniałem, że to dziś! – wykrzyknął podekscytowany. – A właściwie, co się stało?

Nikt nie odpowiedział mu na to pytanie.

Caetriin chwyciła Zaphoda za kark.

- A ty, ścierwo, idziesz ze mną, jasne? – powiedziała, tracąc uprzejmy ton. – To przez ciebie, kretynie!

- Tak, wiem… - bąknął Zaphod, zezując w stronę swoich butów.

Namidia ze zdziwienia zamrugała oczami. Nigdy nie widziała, żeby jej przyjaciel tak się zachowywał.

Komisarz Voucavich wolną ręką chwyciła kotkę („Puść mnie, krowo!”) i przeszła przez tunel czasoprzestrzenny. May i Rick zostali sami.

- Zaraz przyjdzie tu FBI – mruknęła dziewczyna.

- Chyba nie mamy wyboru – odpowiedział jej Rick.

Wskoczyli razem w pustkę przestrzeni.

W ten oto sposób prawda na temat śmierci prezydenta J. F. Kennedy’ego została zagadką, którą nie rozwiązali jeszcze żadni historycy, psychiatrzy czy sprzątaczki badające tą sprawę…

_____________________________

A teraz Sue prosi o pastwienie się nad jej opowiadaniem... i to o dłuuuuuugie pastwienie się, bo bedzię ZŁA!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Luthien
Żyleta



Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:25, 30 Paź 2006    Temat postu:

No ja się pastwić nie będę, bo już wcześniej Ci pisałam, że opowiadanie strrrrrrrrrrrrrasznie mi się podoba. A tak w ogóle to ten szablon jest o niebo lepszy od poprzedniego Smile I brak nagłówka wcale tak bardzo nie razi.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Abadpo63
Ślimaczek



Dołączył: 04 Maj 2007
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:51, 04 Maj 2007    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum dla oceniających i nie tylko. Strona Główna -> Pastwisko Główne Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin